Kilka lat temu Kacper Kondracki rzucił swojemu ojcu Bogdanowi wyzwanie wymyślenia nowego gatunku muzycznego. Tak rozpoczęli żmudny proces poszukiwań i niezliczonych improwizacji, który doprowadził ich do momentu, w którym przekonujemy się, że ten absurdalny, bezczelny pomysł stał się faktem. Ich album „Życie Roju”, stworzony wyłącznie z dźwięków zwierząt i ludzkiego głosu trafił do sklepów i serwisów streamingowych.
Swoją muzykę Kondraccy określają mianem M&TR („monkeys and the rest”). Nie używają tradycyjnych instrumentów, zastąpili je odgłosami zwierząt, z których stworzyli własne, oryginalne brzmienia, dogrywając do nich swoje wokale. Album „Życie Roju” to wiadomość od pozbawionych do tej pory głosu zwierząt – uciśnionych, zapomnianych, czasem wręcz udręczonych przez człowieka. Kiedy podczas pracy nad płytą Kondraccy weszli w świat bydła, ptaków, małp, owadów i setek innych stworzeń, zupełnie przedefiniowali swój związek z naturą, stała się im bliższa niż kiedykolwiek. Przestali też jeść mięso.
W listopadzie ukazał się ich pierwszy singiel „Jednorożec z Kairu”, a w grudniu kolejny – tytułowy – „Życie Roju”, które zapowiedziały to unikalne wydawnictwo. Tuż przed premierą płyty Kondraccy zaprezentowali jeszcze jeden utwór z teledyskiem w reżyserii Pawła Czarkowskiego – „Grecki Orfeusz Lasówka”, jak twierdzą – najważniejszy na płycie.
Uważają go za swój manifest artystyczny i szczytowe osiągnięcie pod względem brzmieniowym, melodycznym i rytmicznym. „Jest w nim najwięcej ryzyka, na jakie było nas stać w pracy nad płytą. Jeśli traktować poważnie powiedzenie Julio Cortazara, że „przesada jest początkiem inwencji” to uważamy, że pasuje do tego utworu jak ulał” – mówią.
Pierwszy kontakt z muzyką Kondrackich powoduje niemałą konsternację. Pomimo tego, że rytm jest mocno wyczuwalny, brakuje instrumentów perkusyjnych, a tempo pływa. Żadna z części utworu się nie powtarza, co oznacza, że nie ma zwrotek i refrenów…ale nadal są to… piosenki. Takiej muzyki jeszcze nie było, a co za tym idzie, trzeba nauczyć się jej słuchać. Kiedy uda się pokonać pierwszy szok, otwiera się przed nami zupełnie nowy, zaskakujący, trochę szalony świat. Wycyzelowane dźwięki zwierząt zaczynają brzmieć jak orkiestra symfoniczna, ale nie „ta we frakach”, sztywna, obca, tylko bliższa duszy, namacalna i odbierana w sposób naturalny i natychmiastowy. Słuchając płyty wchodzimy w intymny, bardzo osobisty świat Kondrackich, w którym jest miejsce na samotność i zagubienie, ale też odnalezienie i miłość, a miejscami wręcz duchowe uniesienie. W prostych słowach, szczerze dzielą się najgłębszymi przeżyciami – humanitarnie i animalnie.
Głos Kacpra wydaje się być do tego stworzony, nie jest głosem ani mężczyzny, ani kobiety, nie jest głosem dorosłego, ale nie jest też głosem dziecka – reprezentuje zwierzęta i ludzi, cały bogaty, żywy świat. Jest melodyjny, czasem na granicy rapu, czasem emocjonalnie przytrzymany, a czasem wręcz histeryczny. Zdarza się, że Kacper gdacze razem z kurami, albo wyje z wilkami. Z kolei chóry, śpiewane przez Bogdana, przywodzą na myśl słowiańską naturę. Są trochę jak lekki wiatr znad małej cerkwi gdzieś w Rosji. Kondraccy odwołują się do swoich najgłębszych korzeni. Ostatecznie, pomimo prób scalenia z Zachodnią Europą, Polakom zawsze bliżej będzie do kultury Słowian – Rosji i Ukrainy, niż do Holandii, czy Niemiec.
Bogdan, dawniej muzyk kultowej formacji Kobong, a obecnie rozchwytywany producent muzyczny (autor sukcesów m.in. Dawida Podsiadło i Brodki) w duecie Kondraccy jest równorzędnym partnerem Kacpra. Wspólnie układają koronkowe konstrukcje z dźwięków zwierząt. Zderzają się tu doświadczenie i muzyczna erudycja Bogdana z żywiołem, młodzieńczą energią i kreatywnością Kacpra, który jest autorem tekstów do prawie wszystkich utworów na płycie.
Album „Życie Roju” Bogdana i Kacpra Kondrackich zdecydowanie wykracza poza ramy płyty z muzyką. Trudno jednoznacznie stwierdzić, czym jest. Płyta, projekt, performance? Każde z tych określeń wydaje się adekwatne, a jednak niewystarczające.